Pani Bovary bez tłumacza

Są książki dobre i złe; ciekawe i nudne; wesołe i smutne. I są książki genialne;  które nie starzeją się nigdy i do których wraca się w ciągu życia kilka razy. Taką książką jest Pani Bovary Gustawa Flauberta. Chociaż od jej powstania minęło prawie 160 lat, nie straciła nic na aktualności. Na czym polega jej niezwykła ponadczasowość?

Powodów jest zapewne wiele, ale dwa wydają się najważniejsze. Jeden to język i sposób narracji. Flaubert pisze zajmująco, nie rozwlekle – skupia się na detalach, które są równie, a może nawet bardziej interesujące współcześnie jak były kiedyś: opisy wnętrz, strojów, potraw nie tylko przybliżają epokę – one sprawiają, że czytelnik znajduje się jakby wewnątrz powieści, czuje się niemal zapach małych francuskich miasteczek, ciężkich perfum Emmy czy ropiejącej nogi Hipolita. Boleśnie odczuwa się przerażająco zimny deszcz smagający bezlitośnie policzki biegnącej do kochanka bohaterki i jej cierpienia w czasie choroby.


Uderza postępowość Francuzów. Lekarze i farmaceuci na przykład widzą związek   między brakiem aseptyki a chorobami na długo przedtem nim znany Polakom z lektur szkolnych dr Judym bezskutecznie próbował przekonać o tym związku swoich rodaków, warszawskich medyków.


Polska edycja Pani Bovary zawdzięcza też wiele tłumaczeniu. Jest to przekład kongenialny, w którym doskonale udało się zachować delikatną nutkę ironii z połączeniem sympatii w traktowaniu przez narratora tytułowej bohaterki. 


W tym kontekście nie dziwi stwierdzenie Flauberta: Madame Bovary c`est moi (Pani Bovary to ja). A właśnie postać Emmy Bovary to drugi czynnik sprawiający, że powieść czyta się z taką pasją także w XXI wieku. Jest to bowiem postać prawdziwa. Jej zachowanie może denerwować, dziwić, a nawet śmieszyć – nigdy jednak nie ma się poczucia sztuczności czy nienaturalności.


Piękna Emma chce kochać i być kochaną. I chociaż często myli zauroczenie z miłością, chociaż bywa skrajnie ufna,  wręcz naiwna, to potrafi   zatracić się w swoich uczuciach bez kalkulacji i rozsądku. Kiedy kocha, gotowa jest poświęcić dla swego wybranka dosłownie wszystko: rodzinę, pieniądze, dobre imię. Nie umie zadowolić się codzienną jednostajnością życia u boku kochającego ją, ale niezbyt interesującego męża. W każdym kolejnym kochanku dopatruje się szansy na romantyczne, znane z powieści przygody i prawdziwe szaleństwo uczuć.


„Dręczyło ją niecierpliwe pragnienie, by znów uchwycić swe szczęście – paląca żądza, rozpłomieniona  znanymi obrazami, która siódmego dnia wybuchała do woli w ramionach Leona…”


Emma to ofiara konwencji i zasad, które są dla niej za ciasne oraz wychowania i lektur, które rozbudziły nadmiernie jej wyobraźnię i marzenia. Mieszanka takich sprzeczności musi skończyć się tragicznie: od początku wiadomo, że pani Bovary nie przystosuje się do mieszczańskiej egzystencji.


Powyżej była już mowa o tłumaczeniu, zatem na zakończenie smaczek typowo peerelowski. Otóż wydana w 1971 r. przez pozornie szanujące się wydawnictwo PIW  książka nie ma tłumacza! Nazwisko przekładającego nie jest podane w żadnym miejscu i ówcześni czytelnicy w większości nie wiedzieli zapewne, że była to Aniela Micińska – Ulatowska, siostra Bolesława Micińskiego.

 

Dlaczego tak brutalnie wyrzucono nazwisko Micińskiej z karty tytułowej? Pewno dlatego , że po wojnie mieszkała za żelazną kurtyną, a jej mąż Jan Ulatowski współpracował z paryską „Kulturą”. A może powód był bardziej prozaiczny i nieelegancki: nie umieszczając nazwiska tłumaczki, wydawnictwo zwalniało się  z płacenia jej tantiem? A może zdecydowały obydwa powody?


Tego już się zapewne nie dowiemy. Ważne, że dzięki tłumaczce nawet bez znajomości języka francuskiego możemy się rozkoszować cudowną prozą Gustawa Flauberta.

Cytat z: Gustaw Flaubert „Pani Bovary”. Biblioteka klasyki polskiej i obcej. PIW, Warszawa 1971

 

 

2015-06-28